O'Connor nie tworzy wielkiego dzieła, opowiada nam za to ciekawą historię i ubiera ją w tyleż oczywisty, co urokliwy kostium. Daje nam kawał dobrego kina. Tak po prostu.
Film Gavina O'Connora najpierw daje kopa, by chwilę później znokautować ciosem w głowę. O'Connor sprowadza widzów do parteru, ale nie okłada ich pięściami ani nie zakłada bolesnych dźwigni, jak czynią to bohaterowie jego filmu. Przez dwie godziny seansu zostawia nas natomiast lekko oszołomionych. Jego "Wojownik" nie jest być może filmowym twardym nokautem – podniesiemy się po nim bez problemu, nie będą nami targać żadne egzystencjalne rozterki, a ważne pytania nie będą nas dręczyć. O'Connor nie sili się na wielkie kino, nie dekonstruuje filmowej formy, nie tworzy wielopiętrowych metafor, daje nam za to kawał porządnego sportowego kina. Jego "Wojownik" okazuje się jednocześnie opowieścią o życiu, winie, odkupieniu, zmaganiach z samym sobą, życiem, słabościami. Obraz O’Connora to lektura obowiązkowa dla tych, którzy lubią niezobowiązującą kinową rozrywkę.
Jego bohaterami są Tommy (Tom Hardy) i Brendan (Joel Edgerton), bracia, których życiowe ścieżki dawno się rozeszły. Nie widzieli się przez czternaście lat. Jeden odszedł z matką, drugi pozostał z ojcem pijakiem. Młodszy Tommy trafił do wojska, gdzie wsławił się bohaterskimi wyczynami, starszy Brendan został nauczycielem, ojcem rodziny i skromnym facetem. Ich charakterologiczna różnorodność widoczna jest także na ringu – podczas gdy Tommy zaciekle atakuje, starając się jak najszybciej wykończyć przeciwnika, Brendan stawia na defensywę, blokuje, zbiera cięgi i wyczekuje momentu słabości przeciwnika, by zejść do nóg i założyć kończącą dźwignię. W filmie O'Connora konfrontacja przeciwieństw doprowadzić musi do katartycznego finału. Walka na kopnięcia i pięści staje się wówczas walką dwóch osobowości. Wygra ten, kto będzie mentalnie silniejszy, kto zdobędzie się na pojednawcze gesty, nie zaś ten, który będzie szybszy w zadawaniu ciosów.
Opowiadając historię braci, którzy startują w prestiżowym turnieju MMA, O'Connor łączy to, co w kinie sportowym kiczowate i pociągające. Balansuje na cienkiej linie i raz po raz zdarza mu się ześlizgiwać w stronę emocjonalnego banału i wyświechtanych klisz. Opowieść o bohaterskim żołnierzu chcącym zadbać o żonę zabitego kolegi, o poczciwym facecie, któremu bank chce zabrać dom i pijaczynie, który odstawia flaszkę, by pojednać się z dziećmi, utkana jest z mocno poprzecieranych nici. O'Connor łączy je w zgrzebną całość – gdy trzeba, podlewa tę historię sentymentalnym sosem, kiedy indziej umiejętnie stopniuje napięcie. Jego film byłby jednak B-klasowym produkcyjniakiem, gdyby nie aktorzy, których O’Connor ściągnął na plan.
Nick Nolte aż cuchnie goryczą, dawno zwietrzałą wódką i poczuciem winy, jest stary, zmęczony sobą i wspomnieniem błędów. Nominowany za swoją rolę do Oscara ustępuje jednak pola młodszemu Tomowi Hardy’emu. Angielski aktor od lat znajdujący się na fali wznoszącej po raz kolejny pokazuje, że jest bardzo zdolnym przystojniakiem. Hardy jest pewny swojej roli – nie zastanawia się, tylko szarżuje. Jego Tommy to zwierzę zamknięte w klatce wspomnień i resentymentów; tłumi strach i nienawiść, a gdy rzuca się na przeciwnika, rozszarpuje go w mgnieniu oka. Wcielając się w niego, Hardy pokazuje ekranowy magnetyzm silniejszy niż jego imponująca muskulatura. Przy tej dwójce Joel Edgerton wypada blado – nie dlatego nawet, że jest gorszym aktorem ("Królestwo zwierząt" pokazywało, że nie jest), lecz dlatego, że dostał mniej interesującą postać.
"Wojownik" to jeden z tych filmów, o których słabościach mówić można dłużej niż o mocnych stronach, a które mimo to świetnie bronią się podczas ich lektury. Można więc utyskiwać, że dialogi bywają tu napuszone, że jedna z finałowych scen wygląda jak parodia "Stowarzyszenia umarłych poetów", a cytaty z "Moby Dicka" uderzają sztucznością. Wszystko to prawda. Sęk w tym, że film O’Connora ogląda się bardzo dobrze, a sos banału, sentymentalizmu, dramatu i sportowych emocji okazuje się smakowity. Bo O'Connor nie tworzy wielkiego dzieła, nie próbuje nawet nakręcić kolejnego "Fightera"Russella – opowiada nam za to ciekawą historię i ubiera ją w tyleż oczywisty, co urokliwy kostium. Daje nam kawał dobrego kina. Tak po prostu.
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu